Wschód słońca na Babiej Górze. W weekend 28-29. września grupką PTTK byliśmy na wycieczce po okolicach Babiej Góry w Beskidzie Żywieckim. Wyjechaliśmy pociągiem z Krakowa o 6:45. Potem przesiedliśmy się w Suchej Beskidzkiej się na Gimbusa do Stryszawy Roztoki. Stamtąd szlakiem żółtym :szlak_zolty: a potem niebieskim :szlak
Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że na Kazbeku było zimno. Wlazłam tam latem, ale wiecie, pięć tysięcy metrów ponad poziomem morza robi swoje, tak jak załamanie pogody, z którym przyszło nam się zmierzyć. Moje pojęcie tak zwanego pizgania złem, czyli przejmującego zimna, zweryfikowała na nowo niepozorna Babia Góra – niepozorna w zestawieniu z potężnym Kazbekiem. Jednak to ona pokazała nie tyle pazurki, co po prostu szpony. Prawdziwa Królowa Beskidów – z nazwy i charakteru. A zaczęło się od prognozy pogody zwiastującej naprawdę słoneczny acz mroźny weekend na południu Polski. Dodam, że pierwszy weekend wiosny, jednak iście zimowa aura tłumaczy tytuł. Nabrałam apetytu na wschód słońca. Podczas ostatniej wizyty na Babiej Górze zabrakło dobrych warunków, a chciałam w końcu zobaczyć legendarny poranek na Diablaku na własne oczy. A więc postanowione. Na Przełęcz Krowiarki (1012 m gdzie znajduje się parking, dotarliśmy po Nic nie zachęcało do wyściubienia nosa na zewnątrz, gdzie pusto, ciemno, no i zimno jak diabli! Motywuję partnera do żwawej wędrówki, kuszę wizją szybkiego dotarcia do schroniska, a tak naprawdę przekonuję samą siebie, w ten sposób zwalczając własne lenistwo. Szczęśliwie prawdą jest, że wędrówka nie będzie długa – niebieski szlak z Krowiarek do schroniska na Markowych Szczawinach (1180 m) wiedzie niemal płasko, a jego przejście nie zajmuje więcej niż półtorej godziny. Zimowa sceneria dodaje powera, im dalej w las, tym robi się piękniej: iglaki pokrywa gruba warstwa białego puchu, a śnieg przyjemnie skrzypi pod butami. W schronisku jest głucho i cicho, jak się później okaże – tylko do czasu. Wpadam na „genialny” pomysł, by spanko urządzić w turystycznej kuchni, mieszczącej się na najniższym poziomie. W nocy na pewno przyjdzie mnóstwo osób, które tak jak my, będą chciały zobaczyć wschód słońca ze szczytu. Będą się kręcić w przedsionku i jadalni. Tam się nie wyśpimy. A któż po nocach będzie się kręcił po kuchni turystycznej? Odpowiedź brzmi: w pip ludzi. Żeby siorbać zupkę o w nocy; żeby przyjść, podrapać się po głowie i wyjść; żeby poświecić nam latarką po oczach i z wielu innych powodów. Także tego, to nie była najszczęśliwsza miejscówka. 😛 Przypomniałam też sobie, czemu ostatnio wybierałam kwatery zamiast schronisk. To, że w nocy przyjdzie wielu turystów, to było jasne, ale że praktycznie wszyscy oni w dupie będą mieli ciszę nocną i będą drzeć się, co rusz głośno wybuchać śmiechem i tupać buciorami bez opamiętania (kto był na Markowych ten wie, jak tam echo niesie), to już zdążyłam zapomnieć. Kiedy o dziwnej porze wpadam do schroniska, to zamieniam się w kobietę-kota: stąpam cicho na paluszkach i mówię szeptem, bo wiem, że po kątach próbują spać inni turyści. Czy ja jestem już staroświecka? No więc noc była całkowicie nieprzespana, a tak się złożyło, że to już druga pod rząd. Konsekwencje poniosę tego samego dnia, ale już w Zakopanem, gdzie przeniosę się zaraz po zdobyciu Babiej Góry. Plus tej sytuacji był taki, że przynajmniej nie trzeba było się wybudzać o 4 nad ranem:D Wystarczyło przezwyciężyć zmęczenie i wyruszyć na czerwony szlak. Ten od razu pnie się ostro w górę, by pod Przełęczą Brona stanąć dęba. Latem są tam schody, lecz zasypane śniegiem tworzą całkiem strome zbocze. Przełęcz Brona (1408 m) to przełomowe miejsce: z jednej strony otwierają się widoki, z drugiej nieosłonięty teren oznacza wiatr. Z początku znośny, lecz wraz z przerzedzającymi się drzewami rosnący na sile. Dalej na śmiałków czeka podejście grzbietem. Do pokonania jeszcze jakieś 300 metrów przewyższenia, niby niewiele, lecz silne podmuchy czynią z wędrówki ciężką harówę. Walka nie toczy się już tylko o kolejny metry w pionie, czy złapanie oddechu, ale też o utrzymanie kijów w łapach (wiatr raz po raz je wyrywał) i utrzymanie właściwego traktu (kilka razy podmuch nieomal zwiał mnie ze szlaku). Ciekawe doznanie! Widoki były przednie. Przed nami szczyt Babiej Góry, cały w bieli, po lewej niebo czerwieniało, uwydatniając chmurki o fantazyjnych kształtach, po prawej mur Tatr! Jakże ten widok uskrzydla! Nic to, że ręce grabiały coraz bardziej, że wiatr bezlitośnie siekał nieopatulone części twarzy opiłkami lodu, wystarczyło spojrzeć w kierunku ukochanego pasma, by dostać energetycznego i motywacyjnego kopa. Tylko szkoda, że nie mogłam uwiecznić tej chwili na zdjęciu, że nie byłam nawet w stanie wyciągnąć aparatu z plecaka. Ten obraz musi zostać w mojej głowie. Na szczycie ruch jak w Paryżu na wsi. Większość osobników robi fotkę, może dwie i ucieka w dół. Zazdroszczę im tej ewakuacji. Ciężko wyrobić na Diablaku (1725 m) choćby i 5 minut, kiedy temperatura wynosi ledwie kilkanaście kresek poniżej zera. Ale to nic, całą robotę robi wiatrzycho, które bezlitośnie, dojmująco i przenikliwie hula bez opamiętania, obniżając odczuwalną temperaturę o co najmniej 179 stopni. Wszak nie jest tajemnicą, że Babia Góra to masyw leżący w pewnym oddaleniu od innych. Bez osłony jest łatwym celem wszelkiej maści zefirków, wiaterków, wichrów i huraganów, co w połączeniu z mrozem daje wręcz zabójczą kombinację. Zrobienie kilkunastu zdjęć kosztowało naprawdę dużo samozaparcia i potężne skostnienie dłoni, które zaczęły odmarzać dopiero po godzinie. Dużo szybciej można było stracić białe „opierzenie” i szronowy makijaż, jaki tego dnia fundowała Babia Góra. Gratis. Tuż przed świtem Głównie było tak. Trzeba było swoje odstać, by złapać jakieś widoki. 🙂 Po to wszyscy marzliśmy. Pilsko i Romanka Mała Babia Góra Tatry Brand new łapawice założyłam tylko na chwilę, zdjęć w tym nie da się robić. 😛 Z początku zejście nie różniło się od pobytu na Diablaku, czytaj: było równie wietrznie i chmurnie, zupełnie jak na szczycie. Kiedy już straciłam nadzieję na jakiekolwiek widoki, te nagle pojawiły się bez żadnego ostrzeżenia! Przejaśniło się na dobre gdzieś pomiędzy Gówniakiem a Kępą. Na Sokolicy zatrzymaliśmy się na dłuższy czas, by popatrzeć na masyw Babiej Góry. Ciężko uwierzyć, że jeszcze przed chwilą zamienialiśmy się w sopel losu, a teraz delektowaliśmy ciepłymi promieniami słońca. Sokolica jest ostatnim punktem widokowym, dalej ścieżka wchodzi w las, wyprowadzając nas z powrotem na parking na Przełęczy Krowiarki. A więc zatoczyliśmy koło. Na samym początku drogi nieco deprecjonowałam potęgę Babiej Góry. Słyszałam, że potrafi porządnie wychłostać, ale przecież co to dla mnie, zdobywczyni Kazbeku! Pff! Przecież nie może być zimniej niż na pięciotysięczniku! Ano jednak może być. Diablak pokazał rogi i nauczył, żeby nie lekceważyć zimą gór niskich – pagórów, jak lubię je nazywać… *** Kilka godzin po nas, na Babią Górę zawitali znajomi z Gruzji i wycieczki na Śnieżkę. Nie uświadczyli już tak potężnej pizgawicy, ale też nie dane im było podziwiać muru Tatr na horyzoncie. A więc warto było się przemęczyć! Pod latarnią najciemniej 😉 Babia Góra Zejście na Kępę wschodnim grzbietem Babiej Góry Tatry <3 O, tam się namarzłam! 😛 Kępa Na pierwszym planie platforma widokowa na Sokolicy, w tle pasmo Policy Tatry WysokieI troszkę widać Bielskie a nawet Giewont 😉 Masyw Babiej Góry z Sokolicy INFORMACJE PRAKTYCZNE: Na Przełęcz Krowiarki najlepiej dostać się własnym autem. Niestety nie ma regularnej komunikacji w to miejsce. Parking kosztuje 15 zł za dzień (cena z marca 2018). Trasa wycieczki: Przełęcz Krowiarki – Schronisko na Markowych Szczawinach – Przełęcz Brona – Diablak (Babia Góra) – Gówniak – Kępa – Sokolica – Przełęcz Krowiarki szlak niebieski i czerwony Czas: 5h to średni czas przejścia tej trasy bez odpoczynków. Górskie pozdro, Madzia / Wieczna Tułaczka Tu też jest fajnie: Facebook Instagram
Profesjonalna prognoza pogody na dzisiejszy dzień i noc dla Babia Góra. Radar opadów, zdjęcia satelitarne HD i aktualne ostrzeżenia pogodowe, temperatura godzinowa, prawdopodobieństwo opadów deszczu i liczba godzin słonecznych.
Babia Góra zimą znana jest z tego, że lubi być kapryśna. Ale nie tylko wtedy. Czasem jest łaskawa, ale z reguły idąc na jej szczyt trzeba być przygotowanym dosłownie na „wszystko”. Popularność tego miejsca zawsze mnie zadziwia. Jest tu zawsze sporo ludzi o każdej porze roku. Tu bardzo często wieje silny, porywisty wiatr, więc odpowiednie przygotowanie zimą nabiera tu całkowicie nowego znaczenia 🙂 Kiedy szykowałem się do tego wyjazdu wnikliwie sprawdzałem prognozę pogody. Co sprawiło, że zamiast jechać w piątek w nocy, wyjechaliśmy w sobotę. To była bardzo dobra decyzja. Nie do końca wierzyłem, że uda nam się złapać dobry warun, bo meteorolodzy zmieniali swoje zdanie z dnia na dzień! Często, gęsto jadąc w góry zdaje sobie sprawę, że z pogodą jest jak z loterią… Babia Góra gościła mnie już kilkukrotnie. Jednak nigdy nie miałem okazji być tu zimą. Rok temu był plan, który nie wypalił. Więc, stworzyłem sobie okazję w tym roku. Polecam wybrać się na Babią zimową porą, ale może nie na pierwszy raz. Postaram się w dalszej części opisać warunki pogodowe, które panowały w tym iście słonecznym i można by powiedzieć wzorowym dniu (ciężko za pomocą zdjęcia wyrazić klimat panujący w danym momencie!). Przeczytaj też inne artykuły, żeby bliżej poznać Babią. Tam szczegółowo rozpisuję trasę z Przełęczy Krowiarki. Uwielbiam ten moment, gdy słońce jeszcze nie wstało, ale już widać kolory, którymi będzie emanować. Tu słońce rozświetla szczyty dając sygnał, że zaraz wyjdzie zza horyzontu! To jest ten kluczowy moment, kiedy noc powoli ustępuje nowemu dniu. Takie fachowe określenie to po prostu „błękitna godzina”. Rozpoczyna się trochę przed wschodem i już po zachodzie słońca. Jak doświadczyć tej chwili? Przede wszystkim trzeba wstawać bardzo wcześnie i przyzwyczaić się lub oswoić w chodzeniu po zmroku. Nie jest to proste szczególnie latem, gdzie wschody są bardzo wcześnie. Zimą jest o tyle dobrze, że nie musimy gonić! Ten widok na Tatry wyłaniający się zza mocno ośnieżonych kosodrzewin, których na tym masywie jest pod dostatkiem – uspokoił mnie wewnętrznie. Już, wtedy wiedziałem, że to będzie dobry dzień! Diablak – informacje podstawowe To tak w woli przypomnienia dla tych, którzy z Babią mają swój pierwszy kontakt. Babia Góra leży na terenie Beskidu Żywieckiego. I jest on najwyższym wierzchołkiem w Beskidach Zachodnich, a także drugim szczytem w Polsce, jeśli chodzi o jego wysokość (poza Tatrami) tuż po Śnieżce! I chociaż na tle Tatrzańskich kolosów wypada na prawdę średnio to ten kto już tu był wie, że potrafi dać w kość! Królowa Beskidów ma to do siebie, że na pozór jest prosta, ale często na szczycie panują ekstremalne warunki. Z tego też względu przydzielono jej nie bez powodu miano Kapryśnicy! Spowodowane to jest jej położeniem i wysokością, gdzie wokół niej jest zupełne wolna przestrzeń. Nie ma tam co jej zasłonić. Tym bardziej na szczycie, gdzie nie ma żadnych drzew i lasu, który mógłby chociaż w niewielkim stopniu zatrzymać wiatr. Babia Góra – 1725 m Działa tu i nad wszystkim sprawuje pieczę Babiogórski Park Narodowy. Najwyższy punkt tego masywu, czyli Babia Góra znajduje się na poziomie 1725 m a po drodze przyjdzie nam stanąć na kilku mniej znanych grzbietach: Sokolica (1367 m), Kępa (1521 m) i Gówniak (1617 m)! Oczywiście, mówimy o trasie z Przełęczy Krowiarki (szlak czerwony) najbardziej popularnej i najczęściej wybieraną przez turystów powracających w te rejony. Pamiętaj, że szlak prowadzący przez Perć Akademików jest zamykany zimą ze względu na występujące tam zagrożenie lawinowe. Jest to na ogół najtrudniejszy szlak prowadzący na Babią. Wschód słońca już na horyzoncie! Jeśli mam być skrupulatny i szczery to wschód słońca przywitaliśmy praktycznie z okolic Gówniaka. Tak na prawdę nie miało to dla nas dużego znaczenia. Ważne, że będąc już w tym miejscu mogliśmy doświadczyć, kolejny raz, tego spektakularnego zjawiska. – Czy nie znudziły Ci się już te wschody słońca? Ileż można? – ktoś kiedyś rzucił takim hasłem. Myślę, że każdy wschód to całkiem osobne wydarzenie. Każdy z nich jest totalnie inny. Wydawać się może, że zachodzi tu ciągle to samo zjawisko, a słońce jak było tak jest cały czas to samo. Jednak okoliczności i emocje zawsze różnią się od siebie. Za nami pojawiały się kolejne postacie. Tych, którzy za cel w tym dniu postawili sobie być na szczycie najwyższego szczytu w Beskidzie Żywieckim. Tak sobie myślę, że latem przy takich warunkach pogodowych byłyby tu tłumy. Dziś jednak o tej porze było mimo wszystko bardzo kameralnie. Jeden z pobliskich, nierozpoznanych przeze mnie szczytów oraz inne w tle, a wokół morze chmur. Ten dzień był spokojny. Patrząc na zdjęcia nie odczuwasz w pełni aury i klimatu, która dała nam się momentami w kość! To jest to o czym często mówią i przestrzegają ratownicy górscy, doświadczeni turyści, że Babia Góra rządzi się swoimi prawami i ma swoje humorki. Jak na „babę” przystało 🙂 To tak półżartem, półserio. W tym dniu szalał silny, porywisty wiatr osiągający (wg prognozy) 80 km/ h. Może ciut więcej. Ale osobiście doświadczyłem tu po raz pierwszy odkąd chodzę po górach potężnej siły jednego z żywiołów. Nie chcę tu wyolbrzymiać, bo ten wiatr dał o sobie znać dużo powyżej Kępy, a Gówniakiem. Ostatnie 200 metrów, które dzieliło nas od dotknięcia Krzyża na Diablaku było najbardziej wymagającym podejściem. Szliśmy praktycznie po prostemu, ale miotało nami raz na lewo, raz na prawo! Ci, których spotkaliśmy na szlaku w drodze nie zabawili na szczycie zbyt długo. Tradycyjnie „przyfocili” kilka zdjęć na dowód tego, że tu byli i polecieli w dół. Nie ma w tym nic dziwnego sam bym tak pewnie zrobił, ale warun był wręcz książkowy. Murek zbudowany z kamieni na szczycie okazał się zbawienny w tej sytuacji. Oficjalna temperatura jaka gościła na wierzchołku była w granicach -10 stopni. Ale hulający wietrzyk podniósł odczuwalną temperaturę co najmniej o drugie tyle. To była szaleńcza kombinacja! Musisz mi więc wybaczyć, jeśli na którymś ze zdjęć straci się ostrość, będzie rozmazane, niewyraźne lub cokolwiek innego, bo wykonanie ich kosztowało mnie dużo samozaparcia. Nie mówiąc już o odmrożonych końcówkach palców! Rękawiczki zakładałem równie szybko jak je ściągałem. Mam wrażenie i takie silne przerzucie, że Babia Góra bez Tatr to jak jeździec bez konia. Chyba wiesz o czym mówię? Nie da się ukryć, że tysiące, a nawet miliony ludzi rok w rok przyjeżdża właśnie w Beskid Żywiecki, aby podziwiać jedyną w swoim rodzaju panoramę na całe Tatry. Najbardziej motywującym doświadczeniem, które uświadomiło nam, że to, że nam jest zimno to jest nic. Przy schodzeniu mijała nas grupa morsów, których ubiór wprawił nas w zakłopotanie. Od tego momentu zrobiło nam się jakby cieplej. Większość z nich miała na sobie wyłącznie czapkę, rękawiczki i krótkie spodenki.
Babia hora ( polsky Babia Góra) představuje s výškou 1725 m n. m. nejvyšší vrchol Beskyd i celých Vnějších Západních Karpat. Nachází se na hranici mezi Polskem a Slovenskem v oblasti Oravských a Žywieckých Beskyd. S prominencí 1075 m jde o druhou nejprominentnější horu Polska (po Sněžce) a třetí nejprominentnější
Świtak na Królowej Beskidów od zawsze chodził mi po głowie. Oglądając zdjęcia osób, które miały okazję doświadczyć tego niesamowitego wydarzenia, coraz bardziej kiełkowała we mnie myśl, aby w końcu plany urzeczywistnić. Pod koniec września postanowiłem – jadę! Wyznaczyłem datę i godzinę wyjazdu i z niecierpliwością jej wyczekiwałem. Co prawda od wyprawy minęło już kilka miesięcy, ale jako że była ona dla mnie wyjątkowa z kilku powodów, z chęcią się nią z Wami podzielę. Pierwsze nocne wejście na górę, pierwszy wschód słońca na Babiej Górze… Te „pierwsze razy” można by mnożyć (ale bez przesady 🙂 ). Nie myślcie sobie, że planując ten wypad, nie miałem obaw. Końcówka września to wszak nie zima, kiedy niedźwiedzie śpią kamiennym snem, tylko początek jesieni, kiedy przygotowują się do hibernacji, w związku z czym intensywnie żerują. W masywie babiogórskim niejednokrotnie spotykano i spotyka się te największe polskie drapieżniki, a zatem moje obawy miały uzasadnione podstawy. Dodatkowo samotna wyprawa wymusza lepsze przygotowanie i noszenie ze sobą całego „sprzętu”, choć podczas jednodniowej wyprawy nie ma to aż takiego znaczenia. Mimo tego postanowiłem zabrać ze sobą wszystko to, co na Babiej Górze może się przydać pod koniec września: ciepły polar, kurtkę, rękawiczki, szalik, czapkę, termos z gorącą herbatą, folię NRC, 2 czołówki, kijki trekkingowe, mapę, a także w mniejszym stopniu: aparat i statyw. Nadeszła godzina prawdy. Po godzinie 23, wyposażony we wszystko, co tylko może mi się przydać, wyruszam w drogę! Z Zabierzowa kieruję się na obwodnicę Krakowa, mijam Głogoczów, Sułkowice, Zembrzyce, Maków Podhalański, aby w końcu skręcić do Zawoi. Już podczas podróży spotyka mnie niemiła przygoda, która na szczęście kończy się dobrze. W okolicy Sułkowic, we mgle, na środku drogi pojawia się znikąd… sarna. Z uwagi na panujące warunki i moją niewielką prędkość, udaje mi się wyhamować, a przerażone zwierzę ucieka w las. Ot, uroki nocnej jazdy… . Zatrzymuję samochód na parkingu w Markowej. Przez chwilę siedzę w aucie i zastanawiam się: „Co ja tu do cholery robię?” Siedzę sam w aucie. Jest godzina w nocy. Za chwilę pójdę przez dziką, karpacką knieję na Babią Górę, aby podziwiać wschód słońca. Wysiadam. Mimo późnej pory nie jest cicho. No tak! W końcu mamy końcówkę września. Jelenie zaczęły rykowisko! 🙂 Zastanawiam się, czy to dobrze (bo przeraźliwa cisza w ciemnym lesie nie działa zbyt dobrze na psychikę), czy źle (bo trudniej będzie usłyszeć zbliżającego się niedźwiedzia). No cóż… . Chciałeś chłopie, to masz – myślę sobie. Ubieram kurtkę, czapkę i rękawiczki. Zakładam plecak, wyciągam czołówkę i kilka minut chodzę w kółko w milczeniu, mobilizując się przed wkroczeniem w ponury, mroczny las. Jest godzina Nie ma chwili do stracenia! Wio! „Najtrudniejszy pierwszy krok” – słowa tej piosenki nucę sobie w momencie wejścia do puszczy. Im dalej zagłębiam się w las, tym bardziej się emocjonuję. Odgłosy nocnej kniei to coś, czego się nie da opisać. To po prostu trzeba przeżyć. Podobnie jak w dolinie Jasiela w Beskidzie Niskim, tak samo i tutaj mam wrażenie, że tysiące ślepi obserwuje mnie z daleka, a ja nie widzę ani jednego. No, przesadziłem z tym „ani jednego”, gdyż kilka minut po tym, jak opuszczam parking w Zawoi, po prawej stronie drogi w chaszczach zauważam dwa świecące punkciki. Cóż… człowiek na 99% to nie jest. Zastanawia mnie tylko, co to może być. Lis, borsuk, wilk? A może…? Nie! Wolę o tym nie myśleć i pospiesznie idę dalej. Podśpiewując sobie pod nosem „Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci…”, nie mogę powstrzymać się przed dośpiewaniem własnej wersji zakończenia piosenki: „… dzieci lubią misie, misie lubią dzieci… JEEEEŚĆ” :). Cóż… jakoś trzeba przetrwać tę wędrówkę w leśnej głuszy, a nucenie znanych melodii pomaga, przynajmniej trochę. Na szlaku pojawia się coraz więcej błota, ale specjalnie mi to nie przeszkadza. Czymże jest błoto w obliczu nocy? Wspinam się coraz wyżej i wyżej. Z każdą minutą i każdą sekundą strach maleje. Przyzwyczajam się do odgłosów lasu i nie obracam się za siebie tak często, jak robiłem to na początku. Kilka razy zdarza mi się wyłączyć latarkę. aby popatrzeć w niebo na Drogę Mleczną i sprawdzić, jak wygląda las o w nocy. Dochodzę do wniosku, że oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, gdyż nie mam problemów z dostrzeżeniem konturów drzew. A może po prostu gwiazdy tak rozświetlają niebo? Około godziny 2:40 mijam schronisko na Markowych Szczawinach. W środku zauważam grupkę ludzi, zapewne też udających się na wschód słońca. Nie wchodzę do środka. Postanawiam iść dalej i pierwszy, a zarazem ostatni dłuższy odpoczynek przed Babią Górą urządzić sobie na przełęczy Brona. Zawoja pogrążona we śnie – widok z przełęczy Brona Rozpoczynam najbardziej stromy odcinek podejścia. W prześwicie lasu podziwiam piękny widok na oświetloną Zawoję. Na niebie wciąż nie pojawiła się ani jedna chmurka. Jest cudownie! Docieram na przełęcz Brona. Po wypiciu kilku łyków gorącej herbaty z termosu i uzupełnieniu kalorii w postaci czekoladowego batonu, zabieram się do sesji fotograficznej przedstawiającej śpiącą, choć oświetloną Zawoję. Z wysokości doskonale widać, w jak bardzo zanieczyszczonym światłem świecie żyjemy. Na horyzoncie obserwuję złotą poświatę. To nie wschodzące słońce, lecz łuna nad miastami i wioskami w oddali. Wyglądają imponująco, choć abstrakcyjnie. Zastanawiam się, czy patrzę na to, co dzieje się naprawdę, czy mam przed sobą obraz o charakterze pejzażu. Nie tylko Zawoja prezentuje się okazale. Spoglądam w niebo, a tam… miliony gwiazd rozsianych w naszej Drodze Mlecznej. Aż chciałoby się zostać tu na dłużej, ale niska temperatura i noc powodują, że nie ma to najmniejszego sensu. Jeszcze zdążę zmarznąć na szczycie Diablaka, więc nie ma co tracić sił na zapas. W sumie na przełęczy Brona spędzam około pół godziny. Rozgwieżdżone niebo nad Babią Górą Strachu, który był obecny przy wyjściu z parkingu, już prawie nie ma. Na tej wysokości może mi grozić raczej tylko burza, porywisty wiatr, śnieżyca, czy mgła. Na nic z tych rzeczy póki co się nie zapowiada. W oddali niesamowicie wyglądają snopy światła, które biją z latarek turystów na szczycie. Ale pogoda na Babiej Górze potrafi zmieniać się dosłownie z minuty na minutę. Z nabieraniem wysokości ilość widocznych na niebie gwiazd spada. Nad wierzchołek Diablaka nadciągają chmury. Z czasem także i światła Zawoi znikają pod pierzyną obłoków. Królowa Beskidów po raz kolejny pokazuje swe kapryśne oblicze. Tylko dlaczego akurat teraz? Przed godziną 5 osiągam szczyt Diablaka. Jest już obecnych sporo ludzi, którzy, podobnie jak ja, postanowili dzisiejszą noc i poranek spędzić oryginalnie – na Babiej Górze. Nie ma się co dziwić. W końcu wierzchołek mojej ukochanej góry jest znany z efektownych wschodów i zachodów słońca. Spoglądam w kierunku, gdzie powinny być już widoczne pierwsze oznaki zbliżającego się spektaklu. Nic z tego. Gęste chmury w dalszym ciągu spowijają szczyt Diablaka. Zaczynam trochę powątpiewać, czy dzisiejszy poranek przyniesie upragnione widowisko i czy słońce „poczeka” na opadające mgły. Niektórzy spośród turystów nie mają tyle cierpliwości co ja i opuszczają szczyt. Zimno nie doskwiera mi tak bardzo. Zapewne przez to, że polar i ciepła kurtka, które mam ze sobą, dobrze trzymają ciepło. Gorąca woda z termosu również pomaga się ogrzać, a zapas kalorii uzupełniam dzięki czekoladzie i batonom, a także… cieście urodzinowym, którym częstują mnie turyści obok. Hmmmm… urodziny na szczycie Diablaka… bardzo ciekawy pomysł! Ludzi z oryginalnymi pomysłami, którzy postanowili przywitać świt na Babiej Górze, nie brakuje. Na szczycie są obecni inni „świętujący” – tym razem z balonikami i winem musującym – którzy w ten sposób postanowili uczcić urodziny znajomej. Na świtaku nie ma za to ani jednej pary młodej z wesela wraz z gośćmi, choć słyszałem, że i oni pojawiali się niejednokrotnie na szczycie. Wschód słońca na Babiej Górze Nadchodzi godzina Nie jestem pewien, czy mam przywidzenia, czy nie, ale wydaje mi się, że niebo lekko się przeciera, a na wierzchołku jestem w stanie dostrzec coraz bardziej odległe osoby. Do wschodu słońca pozostało jedynie kilka minut. Czyżby Królowa Beskidów zlitowała się nade mną i innymi turystami i pozwoliła podziwiać ten wspaniały spektakl z jej szczytu? Wschód słońca na Babiej Górze Tak! To nie przywidzenia! To się dzieje naprawdę. Byłem już prawie przekonany, że jedynym zdjęciem, jakie zrobię na Babiej Górze, będzie fotografia mgły na szczycie. Na szczęście myliłem się i to niesamowicie! W jednej chwili turyści ruszają ze swych miejsc, w których wyczekiwali wschodu, aby znaleźć sobie idealną miejscówkę na podziwianie tego wspaniałego przedstawienia. Wschód słońca na Babiej Górze Wyciągam statyw, patrzę na wschód. Słońca jeszcze nie widać, ale wszystko wskazuje na to, że w ciągu kilku minut powinno się pojawić. Biegam to w jedną, to w drugą stronę, nie wiedząc, co fotografować. To coś nie do opisania! To trzeba przeżyć! Wschód słońca na Babiej Górze Robię sobie pamiątkowe zdjęcie. Dosłownie kilka sekund później rozpoczyna się fenomenalny spektakl, na który wszyscy czekaliśmy. Słońce przypominające landrynkę budzi się z nocnego snu i stopniowo wynurza się znad widnokręgu, oświetlając częste nad Jeziorem Orawskim tzw. „morze chmur”. Wschód słońca na Babiej Górze Moment pojawienia się słońca i jego „pobudki” trwa bardzo krótko, a zatem, jeśli wybieracie się na wschód słońca na Babiej Górze i planujecie sesję fotograficzną, bądźcie bardzo czujni, aby nie przegapić tego momentu. Jeśli naciśniecie spust migawki kilka sekund później, odbiór zdjęcia może być inny od zamierzonego. To właśnie w tym wszystkim jest piękne. Sytuacja zmienia się dosłownie z sekundy na sekundę. Najciekawsza część spektaklu trwa kilkanaście minut. Potem słońce „zmienia barwę” i coraz bardziej upodabnia się do tego, jakim widzimy je na co dzień. Po kilku minutach nad wierzchołek Babiej Góry ponownie nadciągają chmury. A niech to! Co za szczęście! Wygląda na to, że Królowa Beskidów chciała pokazać nam, jaka jest łaskawa i odsłonić widoki tylko na kilka chwil. 🙂 Krótkotrwałe zasnucie nieba przez chmury nie wywołuje we mnie smutku. Po tym, co widziałem do tej pory, jestem usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Wydarzenie, o którym zawsze myślałem i chciałem przeżyć, w końcu się urzeczywistniło! Jeszcze przed chwilą (przez kilka chwil) było widoczne Widmo Brockenu… Chcąc sfotografować widoki z Babiej Góry na północ, słyszę, jak jeden z turystów wypowiada magiczne słowa: „widmo Brockenu”. Dla każdego górołaza wierzącego w przesądy może to oznaczać jedno – kłopoty. Istnieje bowiem przekonanie, że kto zobaczy to zjawisko w górach, w nich także umrze. Jest jednak i dobra wiadomość. Zobaczenie widma Brockenu po raz trzeci ma zapewnić w nich bezpieczeństwo po wsze czasy. Czymże właściwie jest to wyjątkowe zjawisko? Gdy znajdziemy się w górach powyżej chmur, a światło słoneczne pada akurat z boku, na obłokach możemy zaobserwować swój własny cień otoczony nimbem. Powstaje on na skutek załamywania się promieni słonecznych na kropelkach wody. Nazwa zjawiska pochodzi od gór Harz w Niemczech, gdzie na szczycie Brockenu zaobserwowano je po raz pierwszy. Więcej informacji o widmie Brockenu, a także zdjęcia tego bardzo interesującego fenomenu, możecie odnaleźć tutaj. Patrzę w kierunku wskazywanym przez turystę. Rzeczywiście! Widmo Brockenu widać jak na dłoni. Zanim jednak wyciągnę aparat i zrobię zdjęcie, znika prawie całkowicie. Zdjęcie powyżej to jego ostatnia faza. Zastanawiam się tylko, czy przesąd o widmie dotyczy tylko własnego cienia, czy też samej jego obserwacji… . Każdy obserwator ma bowiem… swój cień na chmurze. Cóż… . Wmawiam sobie, że nie wierzę w przesądy i rozpoczynam zejście ze szczytu. Oświetlony porannym słońcem Cyl Światło padające o poranku na góry to coś pięknego. Nie żałuję nieprzespanej nocy i zmęczenia, które mi doskwiera. Wyprawa została zakończona sukcesem! Schodzę do parkingu w Zawoi Markowej, prawie się nie zatrzymując. Na szlaku spotykam pierwszych „dziennych” turystów, którzy wybrali się na szlak. Ileż to już razy wchodziłem na Królową Beskidów w świetle dnia? Chyba 9! Wejście nocne ma jednak swój urok, którego nigdy nie zapomnę. Od tego się uzależnia. Na pewno jeszcze nie raz wybiorę się na Babią Górę, także po to, aby podziwiać z niej wschód słońca. Ta góra po prostu ma coś w sobie. Na parkingu w Zawoi Markowej coraz więcej aut. Zmieniam buty, przygotowuję się do jazdy. Nie marzę o niczym innym, jak tylko o śnie i ciepłym łóżku. Może przyśni mi się Babia Góra? Kto wie? 🙂
Babia Góra to raj dla turystów w sercu Beskidów. Wyrusz w podróż na szczyt po malowniczych szlakach Czas przejścia z Markowych Szczawin to około 1 godzina i 30 minut, a ze szczytu na
Wschód słońca na Babiej Górze w godzinach nocnych wybraliśmy się w Beskid Żywiecki z myślą o wschodzie słońca. Udało się. Analizując to co wtedy przeżywaliśmy na szczycie to faktycznie królowa jest tylko jedna i jest to na pewno Babia Góra (1725 m). Była bardzo łaskawa. Zaprezentowała nam kapitalne widoki, prawie bezwietrzną audiencję i chwile, których nie zapomnimy do końca życia. Wszystko rozpoczęło się już w niedzielny wieczór. O godzinie 22:45 wyjechaliśmy w podróż, żeby dojechać na Przełęcz Krowiarki, z której mieliśmy startować. Ponad 2 godziny drogi i dojechaliśmy na miejsce na 1. Na parkingu, który jest zawsze otwarty stał już jeden samochód. Spakowaliśmy wszystko co potrzebne, a było tego dużo bo śpiwory, koc, namiot i wszystkie inne rzeczy by przetrwać mroźny poranek. Termometr wskazywał 3 stopnie na minusie. U góry musiało być kilka więcej. 10 minut później stanęliśmy przed szlakowskazem. Szlak niebieski prowadzący do schroniska na Markowych Szczawinach jest zamknięty do odwołania. Prace trwają już tam około 4 miesiące. Na szczęście na naszym czerwonym wszystko było w jak najlepszym porządku. Ruszyliśmy ostro pod górę. Jest to jedyny odcinek bez widoków, aż do samej Sokolicy (1367 m). Potem wchodzimy już do widokowego nieba. Podczas wyjścia spotkaliśmy się z pierwszym kryzysem. Dały o sobie znać brak snu i na pewno godzina nocna. Jednak najważniejsze jest, żeby zwalczyć swoje słabości i iść do celu. Szlak prowadzi po drewnianych belkach i kamieniach, który były dość śliskie. Po ponad godzinie dotarliśmy na pierwszy szczyt – Sokolicę (1367 m). Z tego miejsca bardzo ładnie widać Masyw Babiej Góry. Ogromnym plusem jest to, że z każdego szczytu masywu rozciągają się piękne widoki. Mimo, że Babia Góra jest w swoim rodzaju „okazem” w Beskidach, to o dziwo nie należy do najtrudniejszych wzniesień. Powiedziałbym nawet, że może przyjechać tutaj osoba, która dopiero zaczyna swoje górskie wędrówki, a nawet osoby z dziećmi. I jednego jestem pewien – każdego te widoki zachwycą. Szliśmy już w towarzystwie oświetlonych dolin i rozgwieżdżonego nieba. Gwiazd było tyle, że ciężko je było zliczyć. Wiedzieliśmy, że poranek musi być wspaniały. Ścieżka w śniegu była już dobrze wydeptana. Po dojściu na Gówniak (1617 m) odpoczęliśmy trochę na skałkach. W dolinach nie było jeszcze zbyt wielu chmur. Wreszcie około 4 dotarliśmy na Babią Górę, a właściwie na Diablak (1725 m) – najwyższy punkt masywu. Większość turystów mówiąc Babia Góra, ma właśnie na myśli najwyższy punkt czyli Diablak i nie ma w tym nic złego, ponieważ nazwa Babia Góra występuje we wszystkich spotykanych źródłach. Było jeszcze ciemno i tylko jasne łuny miast robiły złudzenie wschodzącego słońca. Czekała nas teraz krótka drzemka w cieplutkich śpiworach i poranne coś :). Angelika padła jak długa i nie mogłem jej później dobudzić. Trochę było żal jej budzić, ale nie mogła tego byliśmy sami na Babiej Górze (1725 m). Oprócz nas było jeszcze kilka osób, a jedna para dołączyła się do naszego miejsca tuż przy murku kosztując naszej gorącej herbatki. Była to nasza 4 wizyta na „Babiej” i zawsze wiało, bo przecież zawsze tutaj wieje, ale tym razem królowa Beskidów była łaskawa i minimalny wiaterek, występujący co jakiś czas nie stwarzał uczucia zimna. O godzinie 7 wszystko się zaczęło i podziwialiśmy najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widzieliśmy. A potem to już stworzył nam się most z Babiej Góry w kierunku Tatr. Dla takich chwil jechaliśmy ponad 2 godziny. Dla takich chwil wędrowaliśmy po nocy, żeby zdążyć przed świtem. Dla takich chwil marzliśmy na kilkustopniowym mrozie. Dla takich chwil prawie nie spaliśmy od 24 godzin. Najlepsze jest jednak to, że my to kochamy i nic już na to nie poradzimy. Zmęczenie i radość przeplatały się ze sobą podczas poranka, jednak nigdzie nie mogliśmy znaleźć takich słów, które potrafiłyby przedstawić nasze zachwyty i myśli. Cieszyliśmy się, że jesteśmy tutaj razem. Byliśmy jak na górskiej „lagunie”. To wszystko było niesamowite i ciężko będzie o tym zapomnieć. Wolny czas nieubłaganie zbliżał się do końca i musieliśmy wracać. Tak jak mówiłem wracaliśmy tą samą trasą. W pewnych miejscach było oblodzenie, zwłaszcza podczas schodzenia z Sokolicy na Przełęcz Krowiarki. Raki nie były potrzebne, wystarczyły kijki do małej pomocy. Dane kontaktowe : Zawoja 1403, 34-223 Zawoja : Miejsca w pobliżu Mosorny Potok - Zawoja Kategoria: Jeziora, źródła, wodospady Potok górski w Beskidzie Żywieckim (Pasmo Polic), położony na terenie miejscowości Zawoja,... Ta strona używa ciasteczek. Dowiedz się więcej o celu ich wykorzystania i zmianie ustawień w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie ciasteczek zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Nocne wyjście z przełęczy Krowiarki na Diablaka. (1725 m n.p.m.), najwyższy szczyt masywu Babiej Góry (Beskid Żywiecki), a także najwyższy szczyt Polski leżą
Wschód słońca na Babiej Górze to jedna z bardziej interesujących górskich przygód. Często chodzi po głowach co ambitniejszych beskidzkich turystów. My, korzystając z „okienka pogodowego”, podejmujemy się tego wyzwania. Na szczyt dotrzeć można na wiele sposobów. Ale noc jest długa i tak nie będziemy spać, więc decydujemy się atakować szczyt od zachodu. Wędrówkę rozpoczynamy z Koszarawy Bystrej. To tak pi razy oko 5 godzin spokojnego spacerku. tuż przed startem, godzina 22:10 Czasu mamy sporo. Na szczycie pewnie będzie jak to zwykle na Babiej: wietrznie i zimno. Toteż tempo mamy spokojne. Taki w każdym razie jest plan. W praktyce nie jest to wcale takie łatwe. Przedłużamy też przerwy wypoczynkowo-piknikowe. Uprzyjemniają je oczywiście rozmaite smakołyki, które wypełniają nasze plecaki. Górska nocna wędrówka to ciekawe przeżycie. Zawsze. Tym razem ubarwia je jeszcze tlące się drzewo nieopodal szlaku. Taki trochę kadr z horroru. Pobudza bogatą wyobraźnię żeńskiej części wycieczki. W drodze powrotnej okazuje się, że to jedynie dzieło leśników. zapas czekoladowych batonów, które podczas takiej wędrówki smakują dwa razy lepiej Na szczyt docieramy bez problemów nawigacyjnych. Tak z godzinkę przed wschodem słońca. Już wtedy zdecydowanie nie jesteśmy sami. Biwakuje tu już kilkunastu śmiałków. Biegowy rekonesans na lekko pozwala odnaleźć niejako ufortyfikowaną już formację skalną. Dobrze osłonięta od wiatru. Idealna na nasze prowizoryczne obozowisko. Choć nie jest łatwo zaciągnąć tam część naszej ekipy, która zawinęła już swoje zwłoki w NRC. W lekko sennej atmosferze podgrzewamy sobie jeszcze domową zupę pieczarkową. Taki zwyczajny posiłek w tych okolicznościach smakuje oczywiście wybornie. Pogoda cały czas jest dla nas nadzwyczaj łaskawa. Wschód słońca po nieprzespanej nocy to zawsze fajna sprawa. Ale tutaj to jest coś wspaniałego. Widoki dookoła mamy fantastyczne. Chce się żyć dla takich właśnie chwil. Nietrudno też zauważyć, że każdemu ten roztaczający się krajobraz dodaje energii. Powrót już nie szlakiem granicznym a przez Markowe Szczawiny. Z przerwą w przepełnionym luksusami schronisku. Tak dla urozmaicenia idziemy trochę inaczej. Choć w zasadzie i tak nawet ta sama droga w nocy i w dzień to jest zupełnie inna bajka. Po drodze spotykamy jeszcze z drwala z siekierą za pasem niczym jakiś celtycki wojownik. Dla nas mieszczuchów to dość egzotyczny widok. przewodnik i autor tekstu – Marcin Brol Na Na naszym parkingu mamy jeszcze strumyk. Doskonała okazja dla lodowatej kąpieli stóp. Wracamy koła południa. To było bardzo przyjemne kilkanaście godzin górskiej włóczęgi. A tak piękny wschód słońca na pewno pozostanie na długo w naszej pamięci. autor tekstu: MARCIN BROL pozdrawiam, Klaudia.
Hourly weather forecast in Babia Góra, Podlaskie, Polska. Check current conditions in Babia Góra, Podlaskie, Polska with radar, hourly, and more.
BABIA GÓRA – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego. Wyprawa – sierpień 2020r BABIA GÓRA – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego – INFORMACJE Babia Góra to nazwa masywu, a szczyt który kwalifikowany jest jako najwyższy w Beskidzie Żywieckim to Diablak wznoszący się na wysokość m Babia Góra to nie tylko najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego, ale również całego pasma Beskidów Zachodnich. Zresztą gdyby Polska nie posiadała w swoich granicach Tatr to Diablak byłby najwyższym szczytem kraju. BABIA GÓRA – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego – WĘDRÓWKA Wędrówka na Babią dla Eli była nowością, dla mnie natomiast to z tego co pamiętam trzecie lub czwarte wyjście. Jednak teraz dopiero wspólnie z Elą zdobyliśmy Diablaka. Na wycieczkę wybraliśmy bardzo pogodną, sierpniową sobotę. Start oczywiście z Krowiarek, gdzie o godzinie 8:30 nie było już miejsca na parkingach. Musieliśmy zaparkować przy ulicy. Było to też spowodowane sporym ruchem nocnym na Babiej, ponieważ po zapowiedziach pięknej pogody w nocy z piątku na sobotę sporo ludzi wychodziło na wschód słońca. Idąc do góry mijaliśmy sporo osób wracających z góry do swoich bolidów. I tak właśnie jest w Krowiarkach, jeśli zapowiadają pogodę to rano naprawdę jest problem z parkingiem. Nie mniej jednak udało nam się zaparkować trochę dalej przy ulicy i ruszyliśmy w drogę. Po drodze oczywiście obowiązkowo trzeba wykupić bilet wejścia do Parku. Dalej to już tylko samo podchodzenie w towarzystwie drzew, aż do pierwszych punktów widokowych znajdujących się już na wysokości ok 1400 m Zaplanowaliśmy przejście czerwonym szlakiem na sam szczyt, a później jak to robi większość startujących z Krowiarek przejście dalej czerwonym traktem do Markowych Szczawin. Stamtąd powrót na parking szlakiem niebieskim. Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Od wspomnianej wysokości 1400 m odczuwaliśmy już mocniejszy, chłodny wiatr. Im wyżej tym mocniej i chłodniej wiało. Jednak w słońcu było super. Przejście między punktami Sokolica – Kępa – Gówniak nie jest męczące, ponieważ prowadzić łagodniejszym podejściem, aniżeli w pierwszej części szlaku. Dopiero na sam szczyt jest trochę ostrzej, ale spokojnie, nie jest stromo. Na górze oczywiście trzeba było wyciągnąć wszystkie ciuchy wiatrochronne z plecaka i nałożyć na kark, bo tu już wiało niemiłosiernie. Podczas naszego wyjścia na szczycie odbywały się jakieś zawody wbiegania na Diablak Percią Akademicką, więc i ludzi było więcej z tego powodu. Sam szczyt jednak jest dość szeroko rozłożony, więc bez problemu znaleźliśmy sobie miejsce na kamieniu, by oczywiście skonsumować prowiant patrząc jednocześnie na wspaniały krajobraz. Widok zacny, ale nie zbyt dobra czystość powietrza, lekkie zamglenie horyzontu trochę ograniczało nam kontemplację krajobrazu. Na szczycie spędziliśmy dobre 20 minut, po czym zeszliśmy dalej czerwonym szlakiem do schroniska w Markowych Szczawinach. Tutaj również krótka przerwa, po której ruszyliśmy już na sam dół niebieskim szlakiem. Nasza trasa to typowa rundka okrężna, jaką najczęściej wybierają turyści wędrujący na Diablak. Idąc na Babią koniecznie trzeba zabrać coś cieplejszego, nawet jeśli na dole jest piękna, ciepła pogoda. Należy też zabrać wodę. Co do posiłku to oczywiście mamy schronisko w Markowych Szczawinach, które serwuje posiłki wraz z napojami, jak to w schronisku. I tak cała wycieczka zajęła nam ponad 6 godzin dając sporo satysfakcji ze zdobycia szczytu. BABIA GÓRA – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego – PODSUMOWANIE Całkowity czas przejście to około 6,5 godziny Dystans w obie strony to około 16 km Stopień trudności: wędrując naszym śladem pokazanym na mapce trasę możemy zaliczyć do łatwej, ale wymagającej trochę kondycji. Jeśli idziemy Percią Akademicką to szlak zaliczamy do średnich, dla niektórych trudny z uwagi na ostre podejście zabezpieczone łańcuchami i klamrami. Podziel się z innymi
0d3yyF. 415 427 476 111 172 431 416 177 345
babia góra wschód słońca godzina